sobota, 10 grudnia 2016

[VI] W stronę nieznanego


Hugo nie potrafił sobie przypomnieć, jak i kiedy wrócił do domu. Właściwie jego pamięć urywała się w momencie, w którym Trit Wszystkowiedząca oddaliła się od jego stolika. Kiedy mężczyzna obudził się w południe w swoim łóżku z pulsującym bólem głowy, odczuł wstyd. Wyobrażał sobie, że wychodząc z piwiarni, musiał chwiać się jak ostatni prostak. A może nawet potykał się o własne nogi i brodził wśród deszczu, mamrocząc coś o zamku i złocie. Jego wyprawa na piwo nie była najlepszym pomysłem, a jednak… nie potrafił wyrzucić jej z pamięci.  
Przekręcił się na swoim łóżku, spoglądając za okno, gdzie na niebie kłębiły się stalowoszare chmury. Dzień ten zaczynał się jak każdy inny od dnia utraty okrętów, a jednak Hugo wiedział, że nie jest zupełnie taki sam. Nie leżał wśród pościeli zrezygnowany i dręczony poczuciem winy — przeciwnie, w jego sercu płonęła nadzieja. To jest mój dzień przebudzenia! Zachichotał do siebie zadowolony.
Popołudniem — kiedy już przestała go tak boleć głowa — zajrzał na mapy terenów rozciągających się wokół Portu Nadziei. Od północy było to oczywiście morze, szerokie i niebezpieczne, od południa inne miasta i miasteczka, ale na wschodzie… widniał Brunatny Las. Ludzie rzadko się tam zapuszczali, no chyba, że w naglących interesach. Pomiędzy drzewami wytyczono odpowiedni szlak. Hugo przesunął palcem po jego linii, aż dotarł do gór, o których mówiła Trit. Nie miały one nazwy, jak kawałek historii zatracony w czasie. Na mapie zostały oznaczone jako łańcuchy wysokich wzniesień, kotlin i dolin. Przypominały istny labirynt, pajęczynę uprzędzoną przez kolosalnego, lodowego pająka. Wśród nich stały ruiny dawnej fortuny. Trit nie podała dokładniejszych wskazówek, gdzie szukać zamku księcia, Hugo zdany był więc na szczęście i przypadek. 
A jednak czuł, że musi spróbować. Tak jak ci nieszczęśliwcy w egzotycznych krajach, ogarnięci gorączką złota, zaczął brodzić wśród marzeń, nie bacząc na zdrowy rozsądek. Wciąż słyszał w głowie słowa starej wiedźmy: „Tylko w jeden sposób przekonasz się, czy te bogactwa istnieją naprawdę”. Och, tak, przekonam się. 

*

Po pięciu dniach Hugo stanął przed swoimi dziećmi, by pożegnać się przed długą podróżą. Z resztek oszczędności wykupił sobie powóz wraz ze stangretem, a także zapasy żywności na wiele dni — gdyż nie mógł powiedzieć, kiedy wróci. Spakował również ciepłe płaszcze, aby nie pokonał go mroźny klimat gór. Z takim przygotowaniem czuł się niemalże jak legendarny odkrywca albo bohater przynoszący nadzieję. Jakby na starość cofnął się do lat dziecięcych. 
Margot i Brigietta omal nie płakały ze szczęścia. Nie miały wprawdzie pojęcia, dokąd ich ojciec jedzie ani jaką drogę ma do pokonania, ale radowała je myśl, że istnieje perspektywa wyrwania się z ubóstwa i długów. Wydawały się na powrót zmienić w małe dziewczynki, które spoglądają na rodziciela z jaśniejącymi oczyma, wypełnione podziwem.  
— Wracaj prędko, papo! — świergotała Brigietta, całując mężczyznę w suchy policzek. Margot uśmiechnęła się słodko, może po raz pierwszy od chwili zerwania zaręczyn z panem Leroyem.
— Będziemy się za ciebie modlić — obiecała, również darując ojcu całus.
Stojąca za nią Bella także miała na ustach uśmiech, choć w głębi jej oczu czaiło się niewypowiedziane pytanie. Wrodzona ciekawość nie pozwalała jej przyjąć wszystkiego bez kwestionowania. Wiedziała, że jest coś, o czym ojciec im nie powiedział. Przecież robię to również dla niej — oburzał się Hugo. Zawsze musiała być inna. Wolałaby chyba umrzeć niż zachować się tak samo jak swoje siostry. 
— Pomyślnej podróży — rzuciła życzliwym tonem i także ucałowała ojca, choć dotyk jej ust był szybki i niepewny. 
Gaston objął ojca, a w jego mocnym uścisku czuć było nadzieję na lepsze dni. Kupiec czułym gestem poklepał po plecach swoje najdroższe dziecko. Później po raz ostatni przyjrzał się wpatrzonym w niego twarzom.
— Zrobię wszystko, by nie wrócić z pustymi rękoma. Być może jeszcze nastaną dla nas lepsze dni — rzekł, uśmiechając się lekko zza gęstej brody. Skinął głową pozostałej w domu służącej, poprawił sobie zapięcie płaszcza i ruszył w kierunku drzwi. Nikt go nie zatrzymywał.
Przy bramie czekał już powóz. Nie był najpiękniejszy, ale najważniejsze, że mógł zawieźć mężczyznę w odpowiednie miejsce. Stangret na widok pracodawcy niechętnie zwlókł się z miejsca i otworzył przez nim skrzypiące drzwiczki swojego pojazdu.
— Na skraj Brunatnego Lasu, czy tak? — upewnił się jeszcze.
— Zgadza się — odrzekł spokojnie Hugo, nie widząc potrzeby, by na tę chwilę wymagać więcej. 
Stangret zamknął powóz, zostawiając Hugona w zacienionym wnętrzu. Spomiędzy do połowy zasuniętych zasłon wyłaniał jeszcze widok na rezydencję. Był to trzypiętrowy budynek z białej cegły; prosty, ale wytworny. Kwadratowe okna okrywały błękitne okapy. W jednej z szyb błyskało światło. Kto je zapalił…? 
Mężczyzna zadrżał lekko, dopiero teraz w pełni rozumiejąc, że gna w stronę nieznanego. Próbował sobie dodać otuchy żartobliwymi myślami: Kto by pomyślał, że w tym wieku czeka mnie jeszcze przygoda?


*

Za dnia udało im się opuścić tętniący gwarem Port Nadziei. Dalej jechali drogą ciągnącą się pomiędzy zmokłymi łąkami, aż w końcu znaleźli się pod drzewiastym kloszem Brunatnego Lasu. Kiedy Hugo zajrzał za okno, przekonał się, że nazwa puszczy jest trafna — wszystkie mijane drzewa wyglądały na stare, a ich nagie, brunatne, powyginane gałęzie splatały się nad głowami niczym klatka. Ściółkę usypywały zgnioło-czerwone liście oraz gromadzące się wraz z kolejnymi deszczami błoto. Blade promienie słońca ledwo docierały do tego miejsca, w powietrzu zaś wisiała dziwna, buro-szara poświata. Wszystko wydawało się uśpione i przygnębiające.
Podczas pierwszej nocy w lesie Hugo odczuł swoją samotność. Miał wrażenie, że wszyscy ludzie zostali w innym świecie, a on znalazł się w nieprzyjaznym miejscu zupełnie sam — nie licząc stangreta, który był równie pogodny jak ten przeklęty las, a podczas postojów rzadko się odzywał. Nic dziwnego, że jego usługi kosztowały najtaniej.  
Następnego dnia podczas długiej podróży, przerywanej tylko podskakiwaniem powozu na wyboistym gruncie, kupiec myślał o swojej żonie Jovicie. Ona potrafiłaby wypełnić ziejącą w nim pustkę. Chociaż przez większość czasu była dla niego bardziej przyjaciółką niż kobietą, pamiętał czas, w którym durzył się w niej jak głupiec. 
Do tej pory nosił w pamięci dzień, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. To było w parku w zachodniej części miasta. Dziewczyna spacerowała nieśpiesznie różaną alejką. W jej upiętych włosach połyskiwały perły. Miała zamyślony wyraz twarzy, ale zdawała się jaśnieć jakimś światłem. Hugo właśnie ją mijał, kiedy wiatr strącił mu z głowy cylinder. Nakrycie głowy upadło dokładnie u jej stóp. Jasnowłosy, krępy młodzieniec, jakim wówczas był, podniósł je prędko i zaczął przepraszać, na co Jovita Blanc roześmiała się serdecznie. Z włosami jak heban i zarumienionymi policzkami zdawała mu się najpiękniejszą damą w mieście. Niedługo potem Hugo wystąpił o jej rękę. Pochodziła ze średnio zamożnej rodziny o niepewnych korzeniach, dlatego jego ojciec nie był zadowolony. Twierdził, że ciężką pracą udało mu się wznieść ponad przeciętność, a jego syn powinien mierzyć wyżej. Młody Maurice jednak o to nie dbał. Miłość zrobiła swoje. Dopiero później zaczął dostrzegać, że Jovita, choć bystra i wesoła, bywa niepokorna i ma w sobie jakąś tajemnicę, której nigdy nie był w stanie rozwikłać. Na spotkaniach towarzyskich odgrywała rolę przykładnej, uprzejmej żony, ale za zamkniętymi drzwiami śmiało wyrażała swoje zdanie. Uwielbiała spędzać wieczory na czytaniu książek. Czasami też miała niespokojne sny i mówiła dziwne rzeczy, jakby wiedząc o tym, co jeszcze się nie wydarzyło. Jednak urodziła kupcowi czwórkę zdrowych dzieci. Kochali je wspólnie, ale gdy jako ostatnia narodziła się Bella, Jovita zrobiła coś, czego Hugo nie zapomniał. Wzięła małą na ręce, patrząc na męża z błyskiem w oku. 
— Trójka jest dla ciebie, najdroższy. Wychowaj je według własnych reguł. Ale Bella jest moja. 
I rzeczywiście, była. Dziewczynka wyrosła na lustrzane odbicie swojej matki, równie marzycielska i buntownicza. Naznaczona tajemniczymi słowami matki jak przepowiednią. 
Czasem Hugo nienawidził uporu żony. Świadomości, że ona gdzieś gna, a on nigdy nie będzie jej w stanie dogonić, schwytać, uczynić swoją własnością. I rzeczywiście, nie zdążył tego zrobić. Cztery lata temu kobieta odeszła, oddając ducha chorobie. Pozostał po niej tylko statek, którego nazwą Hugo uczcił pamieć żony. Dziwnie, ale wówczas kupiec poczuł się spokojniej. Rezydencja i dzieci wreszcie należały tylko do niego. A jednak dopiero teraz przyszło mu docenić, jak ważna była dla niego Jovita. Wiele by oddał, by jeszcze raz zobaczyć jej uśmiech. 
Powóz przedzierał się przez leśne pułapki przez cztery dni, nim wreszcie wyjechał z ciemnej paszczy drzew. Teraz wznosiły się przed nimi bezimienne góry. Wysokie jak olbrzymy, groźne w swej dzikości, przykryte grubą pierzyną śniegu. Stangret zatrzymał dyliżans.
— Jesteśmy — oznajmił krótko, otwierając drzwi. Hugo nie ruszył się z miejsca.
— Wykonałeś swoje zadanie bez zarzutów, dobry człowieku, jednakże jaką różnicę uczyniłoby ci, gdybyś jeszcze jeden dzień poświęcił na naszą podróż? — zapytał pogodnym głosem, po czym wskazał ręką na majaczące się w dali wzniesienie. — Tylko do tamtej góry.
Po twarzy woźnicy przeszedł cień irytacji.
— Nie tak się umawialiśmy, panie.
— Oczywiście, ale wszystkie plany mogą ulec zmianie. Ty zawieziesz mnie jeszcze kawałek, a ja sowicie cię wynagrodzę. — Na dowód swoich słów, kupiec wyciągnął z kieszeni sakiewkę pieniędzy i potrząsnął nią wesoło. — Chciałbyś jeszcze zarobić, prawda?
— Pewnie, że chciałabym, ale od złota wolę własne życie. Nie wiem, czego szukasz w tych górach, panie. Tam nie ma nic, prócz śniegu i zguby.
Jakby na potwierdzenie słów swojego właściciela, dwa zaprzężone do powozu konie zarżały niespokojnie i zaczęły młócić kopytami o błotnisty grunt. Hugo starał się zapanować nad zdenerwowaniem.  
— Z pewnością taki bystry człowiek jak ty nie wierzy w jakieś zabobony…
— To nie są zabobony! Nie zamierzam odmrozić sobie rąk albo zginąć w lawinie! Nigdzie dalej już nie pojadę, za żadne skarby!
Hugo czuł, że kark oblewa mu nieprzyjemny pot. Bez powozu nie mógł ruszyć dalej, nie w tym wieku i nie o tej porze roku. Nie potrafił uwierzyć, że kiedy był już tak blisko celu, nie mógł zdać się na magię pieniędzy.
Pozostało mu tylko wzbudzenie w tym ponurym człowieku litości.
— A zatem zostawisz mnie tutaj? — spytał cicho, nawet nie musząc udawać strachu. — Mnie, dżentelmena? Samego i schorowanego, nie znającego drogi?
Stangret spuścił wzrok, ale dalej stał przy swoim.
— To pański interes.
— Bezduszniku!
Hugo odwrócił się od krnąbrnego mężczyzny, nie potrafiąc powstrzymać ogarniającej go beznadziei. Nie sądził, że nie kupi czegoś pieniędzmi. To wszystko nie tak miało wyglądać. 
Niespodziewanie jednak usłyszał parsknięcia koni i odgłosy mocowania się z uzdą. Kiedy się obrócił, zobaczył, że stangret odczepia od powozu jednego ze swoich wierzchowców. Był on kasztanowej maści, o słomianej grzywie i białej plamce na pysku. Wyglądał zdrowo i silnie.
— Niech pan go weźmie — rzucił mężczyzna, niechętnie wręczając uzdę oniemiałemu kupcowi. — Tylko proszę mnie „sowicie wynagrodzić”.
— Tak, oczywiście… — Hugo sięgnął po sakiewkę i wysypał z niej na dłoń woźnicy niemal całą zawartość. Dla siebie zostawił jeszcze tylko kilka monet, których brzęk miał mu dodawać otuchy.
Stangret coś odburknął i wskoczył na swoje miejsca na powozie. Hugo tymczasem wdrapał się na grzbiet otrzymanego konia i przypiął do siodła swój bagaż. Jazda wierzchem na pewno nie zapowiadała się wygodnie, ale stanowiła lepszą alternatywę niż przemieszczanie się pieszo. Kasztanek zarżał cicho, a jednak wciąż stał spokojnie. Minęło wiele czasu, odkąd Hugo ostatnio dosiadał konia.
Rozległ się chrzęst kół. Dyliżans ruszył z powrotem w stronę Brunatnego Lasu. Kupiec spoglądał, jak znika on w burej poświacie wśród drzew — jak widmo. Teraz Hugo został sam na sam z wyciem wiatru. Miał złe przeczucia, ale nie pozostało mu nic innego jak spięcie wodzy i ruszenie z kopyta. Nie mógł się już cofnąć. Przed nimi rysowały się ośnieżone olbrzymy, których szpiczaste głowy muskało szaro-fioletowe niebo. Zanosiło się na śnieżycę. 


*

Hugo prędko zrozumiał, dlaczego stangret tak wzbraniał się przed podróżą pomiędzy górskimi łańcuchami. Przybywający wraz z wiatrem ziąb przenikał mężczyznę na wskroś. Sprawiał, że jego członki drętwiały, a ciało drżało pod fałdami grubego płaszcza. Wszędzie tylko biel i szarość. Kupiec ledwie miał siłę rozglądać się, dokąd prowadzi swojego konia. Zresztą prawda była taka, że nie miał pojęcia, gdzie szukać zamku. Lodowe góry uświadomiły Hugonowi, że jest jedynie starym głupcem goniącym za mgłą.
Wieczorem udało mu się schronić w zapadłej grocie wyżłobionej w zboczu. Wydawała się rozłożysta, ale Hugo wraz ze swym wiernym koniem przycupnął na brzegu, woląc nie wiedzieć, co kryje się w głębi. Kupiec miał przy sobie zapałki, ale nigdzie nie dostrzegł drewna na opał. Zwierzę młóciło kopytami w ziemi, poszukując źdźbeł trawy. W końcu Hugo zlitował się i podzielił z nim jabłkiem. Później pozostało mu tylko kulenie się w mroku i obserwowanie, jak na zewnątrz zapada zimowy zmierzch, lodowaty i ponury. Gdzieś w dali rozlegało się wycie przemykającej pomiędzy drzewami watahy wilków. Nocą rozpoczynały się krwawe łowy.
Hugo szczekał zębami, próbując przypomnieć sobie dotyk ciepła, chociażby najlżejszy, który niegdyś był dla niego powszedni, teraz zaś zdawał się jedynie marzeniem. Kupiec żałował, że się tu znalazł, coś jednak zakazywało mu powrotu.
Był tak zmęczony i zziębnięty, że nawet nie zorientował się, kiedy jego ciężkie powieki opadły, a umysł ogarnął zbawienny sen.


*

Śniła mu się Jovita.
Było to nieco dziwne, ponieważ jej postać rzadko zakradła się do jego snów. Hugo Maurice starał się zapominać o przykrych sprawach i żyć dalej.
Kupiec nie potrafił powiedzieć, w co ubrana jest kobieta, ani czy wygląda tak samo jak w chwili śmierci. Postać stała na tle płonącego zachęcająco ogniska. Rozświetlało ono jej kontury i długie, ciemne włosy; niemalże nadawało jej jarzące się skrzydła.
Uniósł dłoń, by jej dotknąć, ale była za daleko.
— Jovito…
— Cóż żeś wymyślił, mój słodki głupcze? — spytała cichym, dochodzącym jakby z oddali głosem. W jej jasnych oczach migotał smutek. 
Hugo westchnął drżąco.
— Jestem zagubiony… Pomóż mi, proszę. Proszę.
— Nie powinieneś tam iść.
— Teraz już nie mam wyboru. — Przesunął się łapczywie w stronę ognia. Cała ta wyprawa zdawała mu się teraz szalona. — Nie odnajdę Brunatnego Lasu i nie pokonam go w tym stanie… Zamek jest dla mnie jedynym ratunkiem.
Jovita przybliżyła się do męża i chwyciła za ręce. Jej palce były delikatne i zwiewne jak mgła.
— Ale jeśli pokażę ci drogę, czy obiecasz, że wejdziesz tam cicho jak myszka, nabierzesz sił i ruszysz w drogę powrotną? Czy możesz mnie zapewnić, że nie weźmiesz stamtąd złota ani klejnotów?
Hugo nie mógł powstrzymać zdziwienia jej słowami. Ciepło go otępiało. Nie potrafił myśleć.
— Dlaczego mam ci składać takie obietnice?
— Ponieważ na tych kosztownościach ciąży klątwa. Mógłbyś rozgniewać pana zamku.
— Pan zamku nie żyje, tak mi powiedziano!
Kobieta uśmiechnęła się w dziwny sposób i ścisnęła mocniej dłonie męża. Wydawało się, że gdzieś jej spiesznie.
— Obiecasz mi?
— No dobrze, Jovito… Obiecuję.
Odetchnęła.
— A zatem kiedy wstaniesz, wyjdź z groty i odszukaj wzrokiem górę przypominającą garbatą staruchę. Jeśli się przypatrzysz, dostrzeżesz jej głowę i pochylone plecy. Po drugiej stronie tej góry natrafisz na zamek.
— Dziękuję…!
— Lecz pamiętaj, strzeż się tego miejsca. — Płonące kontury ducha zafalowały. — Nie znajdziesz tam niczego dobrego…
Postać Jovity zaczęła blaknąć. Kupiec zdał sobie sprawę, że ma jeszcze tak wiele pytań, ale ona już stała się jedynie jasnym cieniem tańczącym na powiekach.
Hugo otworzył oczy i przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Dopiero parsknięcie konia przypomniało mu o poprzednich wydarzeniach. Na zewnątrz panował już dzień. Śnieg wciąż pokrywał całą okolicę niczym lśniący, biały szal, ale niebo miało jasny odcień i dawało jakąś nadzieję.
Mężczyzna podniósł się na zdrętwiałych nogach, niejasno uświadamiając sobie, że miał nadzwyczajny sen.
Wychylił głowę z groty.
— Garbata starucha… — szepnął sam do siebie, przeczesując wzrokiem otaczające go góry. Wszystkie wyglądały na strome i lodowate, ale jedna miała mniej szpiczasty wierzchołek. Jej szczyt wyglądał trochę jak zgarbione plecy… A niższa część jak głowa i długi nos! Teraz kupiec widział to wyraźnie w bladym blasku dnia.
Ożywiony nadzieją, otworzył swój kuferek, by zjeść śniadanie. Posilił się suchą wędliną, popił wodą i poczęstował nią stojącego przed grotą konia.  Potem wskoczył na jego siodło. Kasztanek wydawał znużony, ale nie okazywał sprzeciwu, kiedy mężczyzna pokierował go w dalszą wędrówkę wśród śniegu i hulającego wiatru.
— Jeszcze trochę i będziemy na miejscu — tłumaczył koniowi z zadowoleniem, jakby był on towarzyszem, z którym można porozmawiać.
Później musieli wspiąć się trochę w górę, aby przejść pomiędzy dolnymi partiami pochylonych pleców wzniesienia. Konia kosztowało to sporo wysiłku. Co rusz poruszał gwałtownie chrapami i starał się panować nad ślizganiem kopyt. Hugo czule klepał swojego towarzysza w szyję, chcąc zagrzać go do walki.  
W końcu wyślizgnęli się z cienia góry o kształtach zgarbionej staruchy i stanęli na niewielkim wzniesieniu. Stamtąd rozciągał się widok na najprawdziwszy zamek. Wokół nich zapadał już wieczór, dlatego budowla na tle chłodno-fioletowego nieba wydawała potężnym cieniem. Czarnym, przycupniętym w kotlinie stworem o groteskowych kształtach.  
A jednak istnieje.
   Hugo zadrżał z podniecenia, po czym spiął swojego konia, by zbliżyć się do wrót.

*

Nareszcie jestem :) Jak widzicie rozdział poświęcony Hugonowi i jego rodzinnym relacjom. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam. W następnym rozdziale możecie już spodziewać się Bestii :D 
Szykuję również pewien bonus na Święta :P 

18 komentarzy:

  1. U, prezencik świąteczny. Mam wrażenie, że rozdział jest dłuższy i podoba mi się to, chociaż tym razem mogę narzekać na brak akcji jako taki. Wiem, że jest tu więcej rozterek wewnętrznych, ale jakoś nie odpowiada mi taki powolny rozwój wydarzeń. Mimo wszystko, nadal czytam i chwalę, podziwiam, czekam z niecierpliwością, niczym dziecko na prezent pod choinką. Mam nadzieję, że nie zostawisz tej historii i doprowadzisz ją do końca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, rozdział jest mocno opisowy, ale niebawem rozpocznie się akcja właściwa. Cieszę się, że ze mną zostaniesz :D
      Jeśli chodzi o prezencik to będzie to krótka baśniowa opowieść(jako jeden rozdział), którą wstawię tutaj albo na baśniowej pozytywce :D
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. Ach, no i będzie Bestia! Co rozdział zaciskam już rączki z nadzieją, że to może już ten właściwy moment i w końcu się doczekam, ha! :D Już widzę to spotkanie, mam wrażenie, że nie będzie zbyt przyjemne, prawda... ;)?
    Oczywiście rozdział bardzo ciekawy, zaintrygowało mnie to wspomnienie Hugo dotyczące Jowity, a dokładnie słowa kobiety: Troje jest dla ciebie, ale Bella jest moja. To daje nam jeszcze większy wgląd w więź, która mogła łączyć Bellę i mamę. Bardzo mi się podobało.
    Mimo, że rozdział wydaje się przejściowym to mi przypadł do gustu, lubię czytać z perspektywy innych osób, a Hugo jest wyjątkowo specyficzną postacią, która intryguje! :)
    Oczywiście, czekam na kolejny rozdział, bo w końcu będzie Bestia! Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy... ;)!
    Pozdrawiam,
    Charlotte

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ja też już się nie mogę doczekać, aż zaprezentuję Wam Bestię. Mam tylko nadzieję, że wywrze on na was odpowiednie wrażenie :)
      I dziękuję bardzo za komentarz ^^ Wybacz że odpisuję z opóźnieniem, ale bardzo się cieszę, że Cię zaintrygował :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. A więc to czego doszukiwałam się w poprzednim rozdziale, pojawiło się dopiero w tym, chodzi mi oczywiście o zjawę żony. Choć może to ta wiedźma się nią stała (zaczęłam zmieniać teorię na odwrotną), chodzi mi o to, że to ta wiedźma wysłała do faceta ten sen.
    Nie współczuję mu jakoś szczególnie, że zmarzł itd. Był głupi i wyruszył tam na własne życzenie, przez chciwość, jakby nie dało się żyć biednie i godnie i to kasa była najważniejsza. Bardziej żal mi tego biednego konia co został zmuszony by mu towarzyszyć niżeli jego.
    Nie wyobrażam sobie też jak oni mogli się tak podzielić dziećmi. Jak jakakolwiek kobieta mogła powiedzieć "wychowaj sobie tę trójkę po swojemu, a to ostatnie to będzie mój pupilek". Fakt faktem zawsze dzieci się jakoś różnią od siebie, je się wybiera według upodobań, np mój mąż lepiej dogaduje się z naszą córką, a ja z synem, ale to wyszło samoistnie, nie było ustaleń. Jednak usprawiedliwiają cię inne czasy, no i jakby nie patrzeć w mojej "Prawdziwej Legendzie" padają podobne słowa o nowo narodzonym dziecku.

    Pozdrawiam
    PS. Jedno z moich opowiadań niedługo zostanie ukończone. Byłoby mi miło gdybyś na nie zajrzała. Serdecznie zapraszam.
    „Zostaw uchylone...”

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe domysły, ale na razie nie mówię, jaka jest prawda :D W każdym razie jeszcze wrócimy do wątku wiedźmy ;)
      Słusznie, Hugo wybrał się na tę wyprawę po części z troski o dzieci, a po części z powodu własnych chciwych pragnień.
      No i wiem, że te słowa zabrzmiały dość okrutnie, ale cieszę się, że je rozumiesz. Poza tym więź matki z Bellą będzie jeszcze wyjaśniona :)
      Już koniec? Oczywiście niebawem zajrzę do Ciebie i zostawię opinię. Tymczasem dziękuję i pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Hugo mnie zadziwia ale trochę rozumiem jego podejście do Belli.
    Za to nie rozumiem Jovity... jakby miała swoje własne marzenia.
    Zupełnie tego nie kapuje... ale mimo wszystko tworzą szczęśliwe małżeństwo ukryte pozorami. nie wiem czy dobrze określam. Osobiście jestem ciekawa co będzie dalej.
    Coraz bardziej wciąga mnie ta bajka a nie wie od kiedy jestem Twoją czytelniczką.
    Po prostu uwielbiam te historię.

    p.s. u mnie NN.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie :)
      Tak, wiem, że u Ciebie mam zaległości. Teraz przerwa świąteczna to na pewno wszystko nadrobię ;)
      I zdaję sobie sprawę, że zachowanie Jovity może być dla was nieco niejasne.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Tak więc Hugo wyruszył w tę długą, niespieczoną podróż. Mimo początkowych rozterek nie jestem w stanie potępić tego stangreta. Wszak trudno mu się dziwić, że odczuwał lęk. Może nie postąpił, zbyt rozsądnie zostawiając starszego mężczyznę w górach, ale... Każdy myśli bardziej o sobie, niż innych. W tamtych czasach, o których mowa chyba nie było w tym nic dziwnego. Poza tym zrozpaczony kupiec postąpił lekkomyślnie. Nie powinien tak łatwą ulec złudzie bogactwa. Jak można przypuszczać cena za, ów postępek będzie nie do przewidzenia. Motyw snu bardzo dobrze harmonizował z ogólnym nastrojem owego rozdziału. Jestem ciekawa pierwszego spotkania z Bestią...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D
      Jeśli chodzi o stangreta to chciałam pokazać normalną, ludzką reakcję. Nikt nie będzie się poświęcał dla nieznajomego. Ale woźnica nie zostawił Hugona z niczym ;)
      I właśnie chciałam połączyć w tym rozdziale wspomnienia o Jovicie ze snem o niej, żeby czytelnicy mieli wszystko na świeżo.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  6. OK, OK. Nadrobiłam w końcu ten i poprzedni rozdział i spróbuję skleić jakiś tam komentarz, bo chociaż – żalę się – od x czasu nie umiem ich pisać, to dobrze się czuję, kiedy je zostawiam, lubię pokazywać autorom, że doceniam ich pracę, a kiedy tego nie zrobię, to mam wyrzuty sumienia. </3 Jovita jest cudna. Znaczy była, szkoda, że nie żyje. Ale to, że udawała przykładną, grzeczną żonę, coby pewnie męża nie zawstydzać (tak to zrozumiałam), a na osobności hardo wyrażała własne zdanie jest takie wspaniałe! I to jej „ale Bella jest moja”! Jestem nią totalnie zachwycona.
    Szkoda mi tego biednego konia, ale doceniam to, że Hugo jakoś tam o niego dbał, jabłkiem się podzielił. W ogóle lubię go całkiem. Hugona, nie konia. Nie mam pojęcia za co, ale darzę go sympatią. Chociaż w zamczysku nabroi i Belli się za to oberwie.
    Ach, i totalnie zakochałam się w nazwie Portu Nadziei. To brzmi tak ładnie i magicznie! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że zostawiłaś komentarz, bo faktycznie dla autora to poczucie docenienia i motywacja :)
      I dziękuję Ci za tyle miłych słów! ^^ Fajnie, że polubiłaś Jovitę. I masz rację, potem Belli się za to oberwie :P
      Pozdrawiam ^^

      Usuń
  7. Jestem! :)
    Jestem pewna, że Hugo złamie obietnicę żony, że dotknie przeklętego złota i ześle na siebie karę. Na siebie i swoją rodzinę, dodajmy.Ciekawa jestem tylko, czy uda mu się wyjść żyw z tego. Co prawda powinno to być oczywiste, ale to jest Twoja interpretacja tej baśni, więc może wprowadziłaś jakiś nowy element. Jestem ciekawa dalszego rozwoju.
    Trochę mi żal jest Belli i tego w jaki sposób jet traktowana nie tylko przez siostry, ale i także przez ojca. Może to tylko i wyłącznie moje zwidy, ale mam wrażenie, że on zachowuje się wobec niej z dystansem. Skoro miała należeć tylko do Jovity, to odsuwa się od niej właśnie przez wzgląd na żonę. Mam nadzieję, że to się zmieni, chociaż trochę. W obecnej sytuacji wszyscy powinni się wspierać, a nie tylko warczeć na siebie i patrzeć z góry :)
    Nie mogę się doczekać tego bonusu świątecznego, którego przygotowałaś dla nas <3
    Rozdział jak zwykle świetny, czekam na kolejny! <3
    Pozdrawiam<3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się :D
      No cóż, dobrze się domyślasz :) W oryginale kupiec został ukarany za różę, a co dopiero za kradzież kosztowności!
      Miałam zamiar pokazać Bellę jako taką czarną owcę rodziny. I racja, Hugo nigdy nie poświęcał córce dużo czasu. Słowa Jovity wryły mu się w pamięć i nie mógł odpędzić się od wrażenia, że to dziecko "nie należy do niego".
      Bonus pojawi się już niebawem(prawdopodobnie jutro).
      Dziękuję z całego serca i pozdrawiam ^^

      Usuń
  8. Bonus, ten o Dziewczynce z zapałkami? Daj mi link, ja chętnie przeczytam.
    A co mógłbym powiedzieć o tym rozdziale. Facet, pewnie tak jak większość z nas, nie posłucha żony, zrobi po swojemu i wpędzi tym całą rodzinę w jeszcze większe kłopoty.
    Zauważyłem też, że twój Hugo myśli jak rodzina Montenegro z moich "Jabłek i śniegów", byleby pieniądze, kosztowności i syte jadło było, a że zdobyte nieuczciwie, nie z pracy rąk, a np z kradzieży opuszczonego zamku, czy jakichkolwiek innych przekrętów, to już nie ma dla nich, jak i dla twojego Hugo, większego znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  9. I Hugo dał się ponieść i pognał w nieznane.
    Ale co może zrobić człowiek w desperacji. Tonący zawsze brzytwy się chwyta...
    Zainteresował mnie ten sen o Jovicie.
    Mężczyzna ogarnięty wspomnieniami o zmarłej żonie w drodze do zamku, zaczęła pojawiać się w jego snach... Choć tutaj widać mamy do czynienia z przejawem ostrzeżenia... sądzę jednak, że Hugo jednak się pokusi na to złoto, mimo tego, że ostrzegła go przed nieszczęściami sama jego ukochana...

    OdpowiedzUsuń
  10. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  11. Podoba mi się ten rozdział. Napawa nadzieją. Powoli wprowadzasz nas do dalszej części opowiadania. Świetny pomysł z tym snem Hugona. Mam nadzieję, że Jovita jeszcze tutaj zagości.

    OdpowiedzUsuń